Odpowiedź na artykuł z gdańskiego dodatku „GW”
|Wracamy do tematu deregulacji, darcia szat z tego tytułu i psychozy znacznej części przewodników a także dziennikarzy, którzy przecież są zderegulowani i nikt od nich nie wymaga certyfikatu że spełniają stosowne wymogi. O deregulacji pisałem wielokrotnie, wszystko jest pod linkiem ale zwłaszcza przypominam mój deregulacyjny manifest czyli „Dlaczego jestem za deregulacją przewodnictwa”, gdzie wyłożyłem najistotniejsze argumenty dotyczące tej kwestii.
W poniedziałek rano ukazał się na trójmiejskich stronach GW artykuł, któremu należy poświęcić trochę czasu. Przejedźmy się po nim niczym czołg znienacka a do konkluzji dojdziemy na koniec…
W Gdańsku przewodnikiem może być każdy – Stracimy na edukacji pozaszkolnej
Piotr Celej 2014-05-12
Zaczynamy od samego tytułu który jest lekko dezinformujący, otóż nie tylko w Gdańsku ale także Gdyni, Sopocie i gdziekolwiek – poza górami, bowiem deregulacją objęto całą Polskę.
Od początku roku wprowadzona została deregulacja dostępu do wielu zawodów. Wśród nich są przewodnicy miejscy i turystyczni. Sprawdziliśmy co zmieniło się na rynku przewodniczym.
Tia… przewodnicy miejscy i turystyczni. Czyli według pana redaktora mamy taki podział. Szkoda że nie zajrzał wcześniej do ustawy to by wiedział, że mamy przewodników turystycznych miejskich i przewodników turystycznych terenowych. W pojęciu „przewodnik turystyczny” zawiera się pojęcie „przewodnik miejski”. Czyli zdanie to nie ma sensu.
Łatwy dostęp do większości zawodów był jedną z głównych postulatów Jarosława Gowina jako Ministra Sprawiedliwości. Doprowadził on, że od 1 stycznia 2014 roku przewodnikiem może być każdy. Jedyny warunek to niekaralność za przestępstwa popełnione podczas obsługi ruchu turystycznego.
I znów powinniśmy sięgnąć do ustawy, bowiem niekaralność – za przestępstwa umyślne oraz takie popełnione podczas obsługi ruchu turystycznego (ustawa to trochę inaczej formułuje ale tu faktycznie redaktor to przyjaźniej sformułował) – jest jednym z trzech warunków jakie należy spełnić aby móc wykonywać zawód przewodnika. Jest jeszcze pełnoletniość i wykształcenie średnie.
Wiele osób uważało takie rozwiązanie za zły krok, najgłośniej protestował Krajowy Samorząd Przewodników Turystycznych Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego. Obecnie więc istnieją zarówno licencjonowani przewodnicy jak i samoucy, rywalizujący głównie ceną.
I znów mijamy się z prawdą. W świetle obecnych przepisów – przytoczonych powyżej – nie ma licencji przewodnickich. Tak więc istnieją osoby posiadające dawne uprawnienia państwowe i te które ich nie posiadały za to oprowadzają wycieczki zgodnie z obowiązującymi przepisami. A co do rywalizacji – czy pan redaktor robił jakieś badania statystyczne? Na jakiej próbie?
Przewodnik musi wiedzieć wszystko
By zostać licencjonowanym przewodnikiem trzeba ukończyć 320-godzinny kurs.
Tia… Licencjonowanym przez kogo? Teraz NIE MA OBOWIĄZKU POSIADANIA LICENCJI. Kurs trwający 320 godzin prowadzi PTTK – jako podmiot działający na rynku w ramach swobody działalności gospodarczej. Dlaczego 320 godzin a nie 3200?
Zajęcia dzielą się zarówno na teoretyczne, prowadzone w sali wykładowej, jak i praktyczne w salach i obiektach muzealnych oraz w terenie – na ulicy, na wodzie, w autokarze. Kurs obejmuje wiedzę historii, współczesności, kontakty interpersonalne trenowane z psychologiem a nawet certyfikowany kurs pierwszej pomocy.
– Ci, którzy chcą rzetelnie oprowadzać, muszą się opierać na wiedzy. Potrzebna jest nie tylko wiedza z zakresu architektury i historii, ale i np. gospodarki morskiej, co gdzie jest przeładowywane. Tak naprawdę przewodnik musi wiedzieć wszystko – mówi Stanisław Sikora, prezes zarządu gdańskiego PTTK – dzisiaj klient chce zwiedzać ulicę Długą a jutro może być to wyprawa po gdańskim porcie.
Poniekąd się z tym zgadzam, że przewodnik musi mieć rozległą wiedzę, zwłaszcza tak zwaną wiedzę ogólną ale nie demonizujmy.
Podobnego zdania jest Ewa Kowalska prowadząca portal iBedeker dedykowany miłośnikom Trójmiasta i związany z licencjonowanymi gdańskimi przewodnikami.
Fascynuje mnie takie podkreślanie: my jesteśmy licencjonowani, czyli ci dobrzy a ci pozostali, czyli Gowin-guides to… [tu czytelniku wpisz sobie jakiekolwiek pejoratywne określenie, które się nasuwa. Może ich być bardzo wiele].
– W każdej grupie zawodowej są mistrzowie, rzemieślnicy i ci, którzy powinni się zająć czymś innym. Znam sporą grupę licencjonowanych przewodników należących do tej pierwszej kategorii, znam i takich, którzy robią Miastu „czarny PR”.
Brawo! A więc jednak dawna licencja niczego nie gwarantuje!
Ostatnio na ulicach pojawiło się sporo osób podających się za przewodników, chociaż formalnych uprawnień nie posiadają.
Taaak? A jak takie formalne uprawnienia można uzyskać? Otóż tu już mamy brednie. Formalne uprawnienia to spełnienie trzech ustawowych wymogów i nic więcej. Egzaminów państwowych już nie ma, tym samym NIE DA SIĘ uzyskać NIEISTNIEJĄCYCH formalnych uprawnień.
Do ich metodologii pracy – a raczej braku – mam często duże zastrzeżenia, a i z wiedzą bywa różnie.
Tu faktycznie przewodnicy, którzy nie przeszli szkoleń mogą mieć problem z metodyką, czyli zasadami obsługi grupy. Ale nie czarujmy się – widziałem nie raz, nie dwa przewodników z uprawnieniami państwowymi, którzy z metodyką byli na bakier.
A jednak wśród nich pojawiają się tzw. perełki – osoby o ogromnej wiedzy, podpartej umiejętnością rozmowy z ludźmi i emocjonalnym stosunkiem do miasta.
Ale jak to? To tak bez kursów, licencji, certyfikatów, uprawnień? Nieeee… to niemożliwe ;)
Być może powstał więc rynek nie tyle na długotrwałe i stresogenne kursy przewodnickie, co na przeszkolenia z metodologii i wiedzy, tak, jak to robią Lokalni Przewodnicy – opowiada Kowalska.
Bingo. Chciałem tylko zwrócić uwagę na jedno: stresogenne kursy przewodnickie. To jest coś czego nie rozumiem. Kurs ma być przyjemnością a nie koszmarem. Przy okazji reklama: jeszcze można dołączyć do kursu przewodników po Warszawie www.kursprzewodnicki.pl – miło, sympatycznie i bezstresowo :)
Przewodnik bez licencji jest tańszy
Na pewno? Skąd takie informacje? Jakieś badania? Czy tylko zasłyszane?
Licencja przewodnika nie jest łatwa do uzyskania.
To prawda. Powiem więcej NIEMOŻLIWA do uzyskania bowiem formalnych licencji/uprawnień państwowych już nie ma.
By przystąpić do kursu trzeba mieć wykształcenie średnie i ukończone 18 lat. Uczestnictwo kosztuje 2.600 zł gdy jest płatne jednorazowo, lub 2.800 zł w dwóch ratach.
Proszę, proszę… A w Warszawie cena kursu oscyluje wokół 1500 zł.
Dlatego wiele osób decyduje się by oprowadzać bez licencji.
Bez licencji, której NIE TRZEBA posiadać, bowiem żeby zgodnie z prawem wykonywać zawód przewodnika miejskiego lub terenowego lub pilota wycieczek wystarczy spełnić trzy ustawowe wymogi, o których pisałem wcześniej.
Jak zapewnia prezes Sikora zainteresowanie kursami nadal jest wysokie. Kończyli je nawet obcokrajowcy.
Na trójmiejskich portalach ogłoszeniowych znajduje się ponad sto ogłoszeń od przewodników. Tych bez licencji zazwyczaj można rozpoznać po tym, że w ogłoszeniu nie mają wpisu licencjonowany przewodnik PTTK.
I znów: tych bez licencji. Chciałbym zwrócić uwagę pana redaktora, że czasy monopolu PTTK się dawno temu skończyły i NIE TRZEBA posiadać licencji PTTK. Mało tego: Nie trzeba posiadać żadnej licencji.
Porównaliśmy ceny standardowego oprowadzania po Drodze Królewskiej i jej najbliższych okolicach. Trzygodzinna wycieczka u licencjonowanego przewodnika kosztuje średnio około 100 zł, w przypadku tego bez licencji jest to koszt 100 zł.
Albo czegoś nie rozumiem, albo jestem głupi, albo… Ale z tekstu wynika, że koszt wycieczki jest taki sam. A może jednak się mylę?
[EDIT 13:40:] Obecnie powyższy fragment brzmi:
To ja już z tego naprawdę nic nie rozumiem :(
Wielu przewodników nie stać na utrzymanie się z oprowadzania. Muszą więc dorabiać w muzeach i instytucjach turystycznych.
Och biedactwa… Zawsze na inauguracji kursów powtarzam swoim uczestnikom, że tylko z przewodnictwa żyć się nie da. W sezonie owszem ale są jeszcze martwe miesiące.
Zadzwoniliśmy do dwóch przewodników bez licencji by „zamówić” wycieczkę.
I ten znów swoje z tym „bez licencji”…
Obydwaj przyznali, że termin mogę ustalić dowolny, na razie przed sezonem ruch mieli niewielki. Gdy dowiedzieli się, że rozmawiają z dziennikarzem nie chcieli udzielić wywiadu pod swoim nazwiskiem. Jeden z nich za to przyznał, że nie zrobił kursu PTTK, ponieważ jest drogi. Zapewniał, że z historią Gdańska radzi sobie świetnie, zajmował wysokie miejsca w Olimpiadzie Wiedzy o Gdańsku.
Bo kurs faktycznie jest drogi. Ale w sytuacji monopolu można sobie dyktować dowolne warunki. Tak jak wspomniałem kurs przewodnika po Warszawie kosztuje ok. 1500 zł u wszystkich organizatorów.
Takie podejście nie podoba się jednak PTTK.
Nic dziwnego. W PTTK jest mocno zakorzeniona tęsknota za starymi czasami, kiedy to właśnie PTTK miał monopol, wspierany przez państwo, na przewodnictwo i egzaminowanie.
– Największy problem to jest to, że stracimy na edukacji pozaszkolnej – twierdzi Sikora – każdy bez przygotowania będzie mógł teraz oprowadzać wycieczki i nikt tego nie weryfikuje.
Nie bardzo wiem co pan Sikora ma na myśli ale jeśli spadek obrotów u organizatorów kursów przewodnickich, to faktycznie ma rację. W Warszawie daje się to zauważyć. Jeśli coś innego to sorry. A z tą weryfikacją to pojechał… Czyżby marzyły mu się komisje weryfikacyjne? A może pytania egzaminacyjne na egzaminie przewodnickim w stylu „prawne i moralne uzasadnienie wprowadzenia stanu wojennego”? [to pytanie padło w pierwszej połowie lat 80-tych na egzaminie na przewodnika sudeckiego. historia ta dotyczyła jednej z przewodniczek Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich we Wrocławiu].
Tyle samego artykułu, czas na konkluzje:
- razi nieprzygotowanie dziennikarza i napisanie artykułu z tezą;
- autor włącza się w czarny PR odnośnie do legalnie działających przewodników ale nie posiadających „licencji PTTK”;
- mam pewne wrażenie, że napisanie tego tekstu ma służyć reklamie kursu PTTK (o innych organizatorach nie wspomniano);
Na koniec: Panie Redaktorze a kto Pana zweryfikował i dał Panu licencję na pisanie bredni w dodatku do ogólnopolskiego dziennika? Gdzie taką licencję można uzyskać? Czy jest Pan licencjonowanym dziennikarzem czy samoukiem? Kto Pana uczył składni i stawiać przecinki – czy ma Pan na to jakąś licencję?
PS. Niniejszy tekst wysyłam bezpośrednio autorowi oraz jego bezpośredniemu szefowi. O reakcji poinformuję – jeżeli taka będzie.
[EDIT 13:40] odpisał mi autor artykułu. Pewne zmiany wprowadził – vide wstawiony zrzut ekranu, mają się pojawić kolejne.