O przewodnictwie tatrzańskim

Odbyłem właśnie przymusową wycieczkę z przewodnikiem tatrzańskim, płacąc mu 350 zł za ok. 4 godziny pracy. Praca ta to przejęcie autokaru w Zakopanem, dowiezienie do Kir, przejście doliną Kościeliską do Jaskini Mroźnej i z powrotem. Owszem przewodnik był miły ale jego komentarz dupy nie urywa. Chociaż… jak usłyszałem że droga Kiry – Zakopane stanowi granicę między Podhalem a Tatrami to mnie trochę zatkało. Oczywiście ani dzieci ani kadra nie zwróciły na to uwagi. Zawsze mnie uczono, że Podhale sięga aż po główny grzbiet Tatr, gdzie mamy chociażby Liptowskie Mury oddzielające Liptów od Podhala. Poza tym jedno to pojęcie geograficzne a drugie historyczne, czyli nieporównywalne. Ale wiem, czepiam się.

W trakcie wycieczki przeżyłem kontrolę strażników TPNu, którzy przy wyjściu z doliny kontrolowali czy grupa ma
a/ przewodnika tatrzańskiego,
b/ czy przewodnik posiada licencję TPN.

Pan kontroler, jak się dowiedziałem szef straży parkowej, był bardzo przejęty swoją rolą i wygłosił mi kazanie, że jak to dobrze że grupa ma stosownego przewodnika bo inaczej byłyby mandaty i pismo do kuratorium. Wygłosił jeszcze jakąś formułkę o bezpieczeństwie dzieci. Wyglądało to wszystko kabaretowo.

Na koniec pytanie po co to wszystko? Po co do oprowadzania doliną przewodnik z obowiązkowym przeszkoleniem wspinaczkowym, ski-tourowym etc.? To że przewodnik jest przydatny bo coś opowie, palcem pokaże – to sprawa oczywista ale nie dajmy się zwariować. Konieczność wynajmowania przewodnika wysokogórskiego na spacer dolinką to już przesada. Wiadomo że oczywiście chodzi o kasę. Ciekawe kiedy przyjdzie czas na zderegulowanie przewodnictwa tatrzańsko – dolinnego?