Masakra na żwirkach

Ta masakra to może niezbyt dosłowna, chociaż może… W każdym razie chodzi mi o nowy szpital pediatryczny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego na ul. Żwirki i Wigury, w którym w ciągu ostatniego tygodnia przyszło mi kilkukrotnie być, w sumie z niezbyt własnej woli. Dziecko miało wypadek na WF i się uderzyło w głowę. Zdarza się. Jako że od początku roku media trąbiły, że Litewska, Działdowska i Niekłańska zostały przeniesione na Żwirki a szpital na Kopernika, gdzie zwykle nie ma kolejek na izbie przyjęć nie ma tomografu, udałem się z pokiereszowaną latoroślą na Żwirki właśnie.

szpital żwirki 07Kontakt ze szpitalem zaczyna się od próby nerwów w poszukiwaniu miejsca na samochód. Szczęśliwie udało się coś znaleźć tak w zasięgu 5 minut pieszo od szpitala, więc luz. Jeszcze jak byłem tam pierwszego dnia, to ten opalikowany, ośnieżony trawnik na powyższym zdjęciu był cały zastawiony samochodami. Trzy dni później już został zagrodzony. Mówiąc szczerze to jednak jest granda, że nie ma darmowego parkingu dla pacjentów. Dla przyjemności w końcu się tu nie przyjeżdża, raczej wręcz z chorym dzieckiem. Sam budynek za to robi niezłe wrażenie.

szpital żwirki 06Ładna fasada, stosunkowo prosta, mało udziwniona.

szpital żwirki 04Patrząc z różnych stron budynek wygląda naprawdę nieźle. Wnętrze też robi pozytywne wrażenie. Obszerne, wielopiętrowe patio, ozdobione pseudo dziecięcymi rysunkami, innymi na każdym piętrze.

szpital żwirki 01Wygląda to naprawdę całkiem sympatycznie. Jak na szpital oczywiście. Potem następuje zderzenie z rzeczywistością. Najpierw rzuciła mi się w oczy ogromna kolejka do rejestracji – szczęśliwie nie musiałem w niej stać, bowiem izba przyjęć ma oddzielną rejestrację. Co ciekawe okazało się, że ta kolejka to jakiś przypadek był. Byłem tu w najbliższych dniach jeszcze dwukrotnie i za każdym razem kolejka była minimalna, sprawnie zresztą obsługiwana przez trzy panie.

Za to regułą okazały się przeładowane szatnie, w których nie ma możliwości zostawienia ciuchów, bo po prostu się nie mieszczą. Codziennym widokiem są zatem ludzieszpital żwirki 02 polujący przy szatni na oddających numerki lub ludzie chodzący z kurtkami, kożuchami etc. w ręku po szpitalu i porzucający je na chwilę na krzesłach w poczekalni na czas wizyty.

Potem była izba przyjęć. Sama recepcja – szybko i sprawnie, krótki wywiad i skierowanie do pokoju 007. Jako, że jesteśmy tuż po obejrzeniu niemal wszystkich Bondów, to numerek bardzo nas ucieszył. A potem to rzeczywiście Bond by się przydał. Dość powiedzieć, że w karcie mamy godzinę zgłoszenia 12:08 a godzinę wypisu 16:58.

Zasiedliśmy pod tym „bondowskim” gabinetem i czekaliśmy. Godzinę, drugą, trzecią. W końcu około 15 weszliśmy do gabinetu, obsługiwanego przez JEDNĄ skądinąd bardzo sympatyczną i pomocną panią chirurg. Dopiero ok. 16-tej dołączył drugi. Niemniej odkąd weszliśmy do chirurga to życie nabrało tempa. Wywiad, badanie, skierowanie na CT i obietnica że nie będziemy już znowu tyle czekać…

Ze skierowaniem na tomograf i z samym badaniem też już poszło całkiem sprawnie. Szybko znaleźliśmy recepcję radiologii. Co ciekawe, żeby tam dojść, musieliśmy zrobić kółeczko, bowiem pomimo że radiologia jest tuż za ścianą i od izby przyjęć oddzielają ją jedne drzwi, to aby je sforsować należy mieć stosowną kartę dostępu, w którą wyposażony jest personel a pacjenci muszą ganiać na okrągło przez główny korytarz. Tak jak wspominałem, tu poszło bardzo miło, szybko i sprawnie. Niemalże poczułem się jak w „Chirurgach” ;)

szpital żwirki 03Nowoczesna aparatura naprawdę robi wrażenie. Po radiologii wróciliśmy na swoje miejsce i… no zgadnijcie… czekaliśmy kolejne prawie półtorej godziny. Ale jak już nas wywołali to przysłowiowy luz. Omówienie wyników, diagnoza, zalecenia, kołnierz Schantza i domu. Aha i zapraszamy na wizytę kontrolną ;)

Same wizyty kontrolne to już pikuś, pan pikuś, w porównaniu z izbą przyjęć. Zapisy są na godziny, które oczywiście się przesuwają ale godziny powinny warunkować kolejność wejścia. Niestety ludzie tego nie respektują. A w szpitalu nikt się nie chce bawić w wywoływanie pacjentów według zapisanych godzin.

Reasumując, wszystko byłoby super, gdyby nie to, że:

  • jest poważny problem z parkowaniem a przecież do szpitala jak się przyjeżdża to nie dla przyjemności tylko z chorym dzieckiem,
  • popełniono błąd przy projektowaniu szatni – ich pojemność jest dwukrotnie(?) za mała,
  • mamy niewydolną izbę przyjęć – dwóch pediatrów i jeden (w porywach dwóch) chirurgów – co skutkuje wielogodzinnym czekaniem,
  • brak bufetu/restauracji więc nawet nie ma jak się posilić czy kupic czegokolwiek do picia  (miejsce na restaurację jest przewidziane ale póki co stoi puste),
  • brak zapanowania nad kolejkami do gabinetów. A wystarczyłoby wyczytywać w kolejności wynikającej z godziny zapisu…
  • sam dojazd do szpitala też jest lekko skomplikowany, uliczki wewnętrzne na terenie WUM też wąskie i pozastawiane samochodami.

Pomimo krytycznych uwag organizacyjnych, pragnę podkreślić że jestem w pełni usatysfakcjonowany sposobem w jaki lekarze i ogólnie personel szpitala zajęli się moją latoroślą. Ale gdyby jednak wyeliminować te mankamenty organizacyjne… Ech…